Poniedziałek, 18 listopada 2024

imieniny: Klaudyny, Romana, Filipiny

RSS

23.07.2014 21:37 | 0 komentarzy | MAD

Różni ich wiek, miejsce pochodzenia i wykonywana profesja – wśród nich z powodzeniem można znaleźć strażaków, zawodowych kierowców, elektryków i studentów. Łączy jedno – ciągła potrzeba adrenaliny, którą zaspokajają dzięki paralotniarstwu. Będąc wysoko nad ziemią, czują, że żyją naprawdę, a chwili spędzonej tam – w przestworzach nie zamieniliby na żadną inną.

Zdobywcy nieba
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Przygotowanie sprzętu z dbałością o detale, ułożenie skrzydła paralotni na gruncie, sprawdzenie linek i wszelkich zabezpieczeń, wreszcie przyjęcie stabilnej pozycji i oczekiwanie na upragniony podmuch wiatru – za każdym razem chwila przed startem wygląda podobnie. Pozorną monotonię rekompensuje, jak mówią sami paralotniarze, nieporównywalny z niczym innym moment, w którym stopy człowieka odrywają się od podłoża.


Sen o lataniu

Większość z nich już w dzieciństwie miała tylko jedno marzenie. Chcieli wzbić się w powietrze i szybować nad światem. – Każdemu śniło się kiedyś, że lata. Jak widać część osób, w tym ja, zamieniła sen w rzeczywistość – mówi raciborzanin Sławomir Drużbicki, któremu lotnictwo towarzyszyło od urodzenia. – Mieszkałem blisko lotniska, więc chcąc nie chcąc byłem na nie skazany. Dosyć wcześnie zainteresowałem się budową samolotów, modelarstwem. Później moją wyobraźnią zawładnęło prawdziwe lotnictwo, ale prędko okazało się, że ani na kosmonautę ani na zawodowego pilota się nie nadaję – wspomina z lekkim żalem pan Sławomir, dodając, że kluczowe w rozwoju jego pasji okazały się lata 80., gdy po raz pierwszy na własne oczy ujrzał lotnię. – Bardzo szybko spotkałem człowieka, dzięki któremu miałem możliwość odbycia pierwszych lotów. Wsiąkłem w to całkowicie – nie kryje Drużbicki.

Miłość, czy też lepiej napisać – sentyment do lotni czuje do dziś, choć jak sam wyznaje, od lat jego serce zajmują paralotnie. – Tak często z lotniami mylone – wtrąca raciborzanin, dorzucając: a to poważny błąd! Jaka jest więc różnica? – Podstawowa jest taka, że paralotnia nie posiada sztywnych elementów konstrukcyjnych, z kolei skrzydło lotni rozpięte jest na stelażu z metalu lub tworzywa sztucznego – tłumaczy. Zwraca także uwagę na zależność każdej z tych konstrukcji od zmieniających się warunków pogodowych. – Lotnie mogą latać w o wiele gorszych warunkach niż paralotnie. Te drugie idealnie sprawują się, gdy występuje delikatna, lecz konkretna termika, a wiatr wieje z prędkością maksimum 5 m/s. W takich okolicznościach człowiek, po nawiązaniu kontaktu z termiką, może dzięki siłom natury wędrować – oczywiście w cudzysłowie – z chmurki na chmurkę – ekscytuje się miłośnik podniebnych harców.

 

Magia żagla

Paralotniarze podkreślają, że latać można niemal wszędzie. Kolejny z nich, najbardziej znany raciborski modelarz Piotr Szymański, przyznaje, że wiele radości sprawia mu latanie w górach. – Gdy są odpowiednie warunki, montujemy zespół i wyruszamy między innymi na górę Jaworowy w Beskidzie Śląsko-Morawskim w Czechach. Ciekawymi szczytami, z których można startować są także Żar i Skrzyczne w Szczyrku – wymienia Szymański.

Sławomir Drużbicki zakochany jest w lotach żaglowych, z klifu nad morzem, gdzie, jak twierdzi, powietrze jest równe jak masło, a sam lot iście bajkowy. – W tego typu lotach wykorzystuje się strefę noszenia, powstającą wskutek napływu mas powietrza w kierunku zbocza. Najlepsze warunki do ich wykonywania powstają przy wietrze wiejącym prostopadle do zbocza. Najbardziej magiczna jest wówczas panująca cisza i równomierny wiatr, tak bardzo pożądany przez wszystkich paralotniarzy.

Ile czasu mniej więcej spędza się w powietrzu? Piotr Szymański po krótkim namyśle: – Różnie. Paralotnie z napędem mogą latać tak długo, aż zacznie kończyć się paliwo, z kolei te swobodne wykorzystują dary natury, czyli ruchy powietrza. Gdy warunki są dobre, można szybować nawet kilka godzin.


Moc „atrakcji”

Osoby związane z paralotniarstwem, określają je jako formę rekreacji lub sport, niekoniecznie ekstremalny. Bo, jak analizują nasi bohaterowie, o wypadkach, w tym śmiertelnych, nie słyszy się często. – To wbrew pozorom bezpieczne zajęcie, a porównując je do jazdy motorem czy podróży samochodem to można powiedzieć, że nawet bardzo bezpieczne – zapewnia Piotr Szymański, zaznaczając, że cały czas mówimy o lataniu rekreacyjnym, na skrzydłach do tego celu przeznaczonych.

Jak to najczęściej bywa, zagrożeniem dla człowieka jest on sam. – Jeśli ktoś nie przestrzega podstawowych zasad, przecenia swoje umiejętności i porywa się na lot w fatalnych warunkach lub zbytnio szarżuje, sam wpędza się w kłopoty – mówi modelarz i kontynuuje: – Nie można zapomnieć o tym, że paralotnia nawet w idealnych warunkach nie leci sama, lecz trzeba nią cały czas sterować. To wymaga myślenia, ciągłej koncentracji i – w przypadku, gdy w powietrzu na niewielkiej przestrzeni znajduje się wiele paralotni oraz lotni – znajomości przepisów prawa lotniczego.

Prawda jest jednak taka, że nie każdą sytuację można przewidzieć. Szymański nie kryje, że nieczęsto, ale jednak zdarzają się mało przyjemne dla paralotniarzy sytuacje. – Czasem w kominie termicznym, czyli w takim miejscu gdzie następuje cyrkulacja powietrza – ciepłe powietrze idzie ku górze, natomiast zimne zmierza ku ziemi, może złożyć nam się połówka skrzydła, tworząc tzw. klapę. Nieraz skrzydło się po prostu podwinie tworząc „frontsztal”, albo paralotniarz znajdzie się w spirali upadkowej z założonym krawatem. Tych „atrakcji” trochę jest – mówi pan Piotr, zdradzając od razu, co należy zrobić w podobnych sytuacjach. – Umiejętność radzenia sobie w takich chwilach nabywa się z doświadczeniem. Najważniejsze jest zachowanie zimnej krwi, kontrola nad sterówkami i wykonywanie pewnych wyćwiczonych manewrów – na przykład przenoszenia ciężaru ciała z jednej na drugą stronę oraz kontrowania sterówkami, co powoduje, że skrzydło ponownie, dzięki otwarciu komór, napełnia się powietrzem.


We krwi

Właściwego zachowania uczą już na kursach, których wybór w Polsce jest coraz szerszy. – Istnieje bardzo wiele świetnych szkół, choćby Alti w Międzybrodziu Żywieckim, w której ja się szkoliłem. Wielu kolegów nabyło uprawnienia w Orzeszu, gdzie funkcjonuje Centrum Paralotniowe. Do wyboru do koloru – zachwala z uśmiechem Piotr Szymański. Przedstawia także kulisy wspomnianego kursu: – Każdy dzieli się na dwa etapy. W pierwszym kursant poznaje budowę sprzętu, zasady meteorologiczne, przepisy ruchu lotniczego, uczy się startować i lądować. W drugim etapie stawia się na praktykę, czyli trzeba wykonać minimum 10 lotów wysokich w górach. Po każdym etapie przewidziany jest egzamin wewnętrzny, po czym zdaje się egzamin państwowy – zdradza paralotniarz, zachęcając do odbycia kursu, bo, jak zapewnia, każdy kto latanie kocha i ma go we krwi, nie powinien mie problemu ze zdobyciem uprawnień.

Na drodze może stanąć wyłącznie brak finansów. Nie tyle cena kursu jest duża, bo waha się w granicach 2000 – 2500, lecz sprzętu, za który, w zależności od jakości wykonania, trzeba zapłaci w granicach od 4000 do nawet kilkunastu tysięcy złotych. – Można najpierw kupować sprzęt używany z pewnego źródła, który nie uderzy tak bardzo po kieszeni. Początkujący paralotniarz nie musi mieć przecież pięknego, lśniącego i firmowego usprzętowienia – mówi Sławomir Drużbicki.

Osoby zaczynające kurs, liczą się już jednak z kosztami swojej pasji. Duża część z nich w świat lotniarstwa i paralotniarstwa wkracza z pokrewnej mu krainy – modelarstwa, które również nie jest tanim zajęciem. Uprawianie modelarstwa, jak oceniają moi rozmówcy, jest fantastycznym rozwiązaniem dla osób, które myślą o paralotniarstwie. – Przede wszystkim przybliża specyfikę lotów, uczy wyczucia aerodynamiki, dostarcza informacji o tym, jak to skrzydło w powietrzu może się zachować – przyznaje Drużbicki, który przez lata prowadził w Raciborzu modelarnię. – Fantastyczne jest to, że tutaj – na wałach nad Kanałem Ulga, spotykają się ze sobą zarówno modelarze jak i paralotniarze. To daje możliwość nawiązania świetnych kontaktów i wymianę doświadczeń oraz wrażeń – mówi Maksymilian Domin, który modelarstwem na poważnie zajmuje się dwa lata, ale już dziś marzy o czymś więcej: – Chciałbym dostać się do Ogólnokształcącego Liceum Lotniczego w Dęblinie. Cel mam jeden: zostać zawodowym pilotem – zdradza Maksymilian. Kto wie, być może kiedyś wsiądzie nie tylko do paralotni, ale także do imponującego szybowca. Pasji z pewnością nie zabraknie.

 

Wojciech Kowalczyk