Ping-pong, ping-pong, ping-pong… Mała biała piłeczka jak zaczarowana odbija się raz po jednej, raz po drugiej stronie siatki. I tak non-stop, czasem przez kilka minut, w zależności od zaciętości spotkania. Z pozoru nuda, monotonia i dla tych, którzy nie rozumieją istoty tenisa stołowego – strata czasu. A czasu tej piłeczce trzeba poświęcić niespodziewanie dużo, ale tylko wtedy, gdy chce się osiągnąć mistrzowski poziom. Tak jak tenisiści Borucina, dla których stół, rakieta i białe maleństwo stały się przyjaciółmi na dobre i na złe.
Nawet najstarsi mieszkańcy Borucina zdają się nie pamiętać pierwszych treningów sekcji tenisa stołowego. Nieco młodsi twierdzą, że dyscyplina ta w małej wiosce nieopodal Raciborza obecna była od zawsze. Pewne jest to, że od kilkudziesięciu już lat pokolenia tenisistów lokalnego „Naprzodu” walczą o prestiż i uznanie, co jakiś czas robiąc swym fanom niespodziankę w postaci awansu do wyższej klasy rozgrywkowej. Dziś sekcja tenisa borucińskiego klubu to trzy drużyny, zrzeszające blisko dwudziestu zawodników. Jedna z nich w rundzie wiosennej stoczy walkę z ośmioma najlepszymi zespołami w tabeli drugiej ligi. Awans do grona czołowej „ósemki” wywalczyła pierwszy raz od ponad dziesięciu lat.
Bogactwo ośrodków
Piłeczkę odbijają w Borucinie od pokoleń. – Trudno ustalić, kiedy dokładnie tenis stołowy pojawił się w naszej wiosce. Mnie wydaje się, że grano zawsze – przyznaje Marek Ciemienga, który od dwunastu już lat działa na rzecz „Naprzodu”. Jak wspomina, już mając siedem lat widział mieszkańców wioski, którzy dzielnie walczyli ze sobą przy tenisowym stole. – Grali starsi i młodsi, w wielu rodzinach tenis jest więc obecny od wielu już dekad – dzieli się swoją wiedzą Ciemienga, dodając z lekkim smutkiem, że czasy bardzo się zmieniły. Jak ocenia, dawniej młodzież garnęła się do gry, dziś rówieśnicy zawodników z dawnych lat od sportu wolą komputer i telewizor. – Teraz mamy świetne warunki do gry, ale brakuje chętnej młodzieży. Pamiętam, że w szkole podstawowej, do której uczęszczałem stał stół do ping-ponga. Wiecznie zajęty. Myśmy już o godzinie szóstej rano, jeszcze przed lekcjami, grali w tenisa! Najpierw trzeba było stoczyć walkę o miejsce przy stole, a później skonfrontować się z rywalem – wspomina z uśmiechem pan Marek, dorzucając, że z uwagi na zbyt dużą liczbę chętnych razem z kolegami wymyślał zabawy, w których udział wziąć mogła cała grupa.
Raciborszczyzna tenisem stała. Ciemienga, jak i wielu jego kolegów z dawnych lat pamięta, jak bogatym w tenisowe kluby terenem był raciborski powiat. Sekcje istniały między innymi w Pawłowie, Pietrowicach Wielkich, Kuźni Raciborskiej, Zabełkowie, Samborowicach, Borucinie czy w Chałupkach. Na treningi do tych wiosek przyjeżdżali pasjonaci sportu z całej Polski. Zdarzały się także delegacje z Czech. – W samym Raciborzu było bodajże sześć klubów zajmujących się ściśle tenisem. Najmocniejsza była Polonia Racibórz, która grała w istniejącej jeszcze wtedy lidze terenowej. Ponadto funkcjonowały na przykład: Raciborzanka Racibórz, Spójnia czy Elektroda Racibórz – wymienia pan Marek, dodając, że żałuje iż dziś na terenie tak dużego miasta nie ma żadnego tenisowego klubu. – To chyba niechlubny dla Raciborza fenomen na skalę całego kraju. A szkoda, bo tenis stołowy, biorąc pod uwagę liczbę osób zarejestrowanych jako czynni zawodnicy, to drugi, po piłce nożnej, sport w Polsce – informuje.
Nierówna liga
Drugiej ligi w tenisie stołowym nie mają nawet tak duże miasta jak Rybnik czy Wodzisław Śląski. Tym większym unikatem, nie tylko na skalę kraju, jest klub z Borucina. – W wiosce mieszka około 900 mieszkańców, co oznacza, że w zestawieniu wszystkich drugoligowych zespołów jesteśmy drużyną pochodzącą z najmniejszej liczebnie „miejscowości” – mówią zgodnie zawodnicy drugoligowej drużyny „Naprzodu”: Mirosław Piecowski, Patryk Mrozek, Paweł Grela oraz Artur Grela. Ostatni z nich, mając dopiero niespełna piętnaście lat, jest już klubową gwiazdą i samorodnym talentem z Żerdzin, który ukształtowano na borucińskiej ziemi. – Nie czuję się jakiś wyjątkowy, robię to co kocham i to się liczy. Cieszę się, że trafiłem do Borucina z uwagi na świetne warunki treningowe. Fajne jest to, że gramy w drugiej lidze co pozwala nam „ogrywać się” i zdobywać doświadczenie w starciach z mocnymi rywalami – mówi skromnie Artur Grela, który pod koniec 2014 roku za świetne występy na turniejach kwalifikacyjnych otrzymał powołanie do Kadry Polski Kadetów. – To pierwszy kadrowicz w historii naszego klubu. Prawdziwy diament, chłopak o niezwykłych predyspozycjach do tenisa, ale także bardzo solidny i pracowity – ocenia Mirosław Piecowski, trener drugoligowej drużyny, a jednocześnie jej czynny zawodnik. Jak to się stało, że Artur Grela wraz z bratem zajęli się tenisem? Oddajmy głos samym zainteresowanym: – W naszym domu od lat stał stół do ping-ponga. Wujek grywał w czwartej lidze. Pewnego dnia zabrał nas do Pawłowa na trening i musimy przyznać, że od razu nam się tam spodobało. Kiedyś przyjechał do nas na mecz zespół z Bojanowa, który trenował na co dzień w Borucinie. Zachwalali, jacy to dobrze zawodnicy grają w „Naprzodzie”, dlatego od razu stwierdziliśmy, że chcielibyśmy do nich dołączyć – mówią bracia Grela. Obydwaj mają ambitne cele, co ważne myślą nie tylko o sobie, ale i o drużynie. – Chcielibyśmy kiedyś móc grać w tenisa zawodowo, tak aby się z tego utrzymać – przyznają zgodnie. – Ja ponadto marzę o grze w Ekstralidze oraz otrzymaniu powołania do Kadry Polski Seniorów – nie kryje Artur Grela, który jest uczniem gimnazjum w Pietrowicach Wielkich. – A jeśli chodzi o „Naprzód” Borucin, zależałoby nam na zakończeniu obecnego sezonu na jak najwyższym miejscu, choć i tak kwalifikacja do pierwszej „ósemki” jest sporym sukcesem.
Szybkie szachy
- Najważniejsze jest to, że mimo iż rywalizujemy z rywalem indywidualnie, tworzymy świetną drużynę – mówi Mirosław Piecowski, a ostatni z czwórki zawodników, Patryk Mrozek potwierdza, że atmosfera w zespole jest rewelacyjna. – Wielkim osiągnięciem jest już samo to, że Borucin od nieco ponad dziesięciu lat utrzymuje się w drugiej lidze. W tym sezonie dopisaliśmy do historii klubu kolejne ważne wydarzenie: kwalifikację do „ósemki” najlepszych drużyn ligi. O awans do pierwszej ligi będzie niezwykle ciężko, ale zrobimy wszystko, aby grając z najlepszymi ekipami na tym poziomie rozgrywek, nauczyć się jak najwięcej – tłumaczy Mrozek, który tenisem zainteresował się już w trzeciej klasie szkoły podstawowej dzięki bratu, który nauczył go pierwszych zagrań.
Rozgrywki drugiej ligi charakteryzują się tym, że po rundzie jesiennej stawkę szesnastu zespołów, w zależności od sportowego rezultatu każdego z nich, dzieli się na dwie grupy: „ósemkę”, która walczyć będzie o utrzymanie oraz osiem ekip, które stoczą bój o awans do pierwszej ligi. Sukces „Naprzodu” Borucin w postaci zajęcia miejsca w pierwszej „ósemce” jest więc niepodważalny i oznacza, że klub ten nie zajmie już gorszego miejsca niż ósme, a więc w praktyce niewiele ma do stracenia a może jedynie zyskać. – Tenis stołowy to nieprzewidywalna gra. Nie mówię, że loteria, ale tutaj wszystko może się zdarzyć. Ja nazywam tę grę „szybkimi szachami”, ponieważ trzeba być świetnie przygotowanym zarówno fizycznie, jak i psychicznie. To bardzo trudny sport, należy być cały czas maksymalnie skoncentrowanym, nie można ani na sekundę wyłączyć myślenia – nie kryje Marek Ciemienga, a wie co mówi, bo w tenisa gra nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat. – Występowałem w lidze niemieckiej i niemal całą naszą drużynę tworzyli zawodnicy na co dzień pracujący intelektualnie: lekarze, prawnicy, biznesmeni. Oni za pomocą tenisa uczyli się logicznego myślenia i kalkulacji.
Moi rozmówcy przyznają, że w drugiej lidze nie ma słabych ani mocnych drużyn. Marek Ciemienga: – Poziom jest bardzo wyrównany. Znaleźliśmy się w grupie śląsko-opolskiej, która jest najmocniejsza w Polsce. Tutaj lider może przegrać nawet z potencjalnie najsłabszym zespołem. To dodaje tym rozgrywkom smaczku, bo nigdy nie wiadomo kto komu urwie kilka punktów.
r