Niedziela, 29 września 2024

imieniny: Michała, Michaliny, Gabriela

RSS

Tenisowy GEN borucinian

06.04.2015 09:35 | 1 komentarz | MAD

Ping-pong, ping-pong, ping-pong… Mała biała piłeczka jak zaczarowana odbija się raz po jednej, raz po drugiej stronie siatki. I tak non-stop, czasem przez kilka minut, w zależności od zaciętości spotkania. Z pozoru nuda, monotonia i dla tych, którzy nie rozumieją istoty tenisa stołowego – strata czasu. A czasu tej piłeczce trzeba poświęcić niespodziewanie dużo, ale tylko wtedy, gdy chce się osiągnąć mistrzowski poziom. Tak jak tenisiści Borucina, dla których stół, rakieta i białe maleństwo stały się przyjaciółmi na dobre i na złe.

Tenisowy GEN borucinian
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Nawet najstarsi mieszkańcy Borucina zdają się nie pamiętać pierwszych treningów sekcji tenisa stołowego. Nieco młodsi twierdzą, że dyscyplina ta w małej wiosce nieopodal Raciborza obecna była od zawsze. Pewne jest to, że od kilkudziesięciu już lat pokolenia tenisistów lokalnego „Naprzodu” walczą o prestiż i uznanie, co jakiś czas robiąc swym fanom niespodziankę w postaci awansu do wyższej klasy rozgrywkowej. Dziś sekcja tenisa borucińskiego klubu to trzy drużyny, zrzeszające blisko dwudziestu zawodników. Jedna z nich w rundzie wiosennej stoczy walkę z ośmioma najlepszymi zespołami w tabeli drugiej ligi. Awans do grona czołowej „ósemki” wywalczyła pierwszy raz od ponad dziesięciu lat.


Bogactwo ośrodków

Piłeczkę odbijają w Borucinie od pokoleń. – Trudno ustalić, kiedy dokładnie tenis stołowy pojawił się w naszej wiosce. Mnie wydaje się, że grano zawsze – przyznaje Marek Ciemienga, który od dwunastu już lat działa na rzecz „Naprzodu”. Jak wspomina, już mając siedem lat widział mieszkańców wioski, którzy dzielnie walczyli ze sobą przy tenisowym stole. – Grali starsi i młodsi, w wielu rodzinach tenis jest więc obecny od wielu już dekad – dzieli się swoją wiedzą Ciemienga, dodając z lekkim smutkiem, że czasy bardzo się zmieniły. Jak ocenia, dawniej młodzież garnęła się do gry, dziś rówieśnicy zawodników z dawnych lat od sportu wolą komputer i telewizor. – Teraz mamy świetne warunki do gry, ale brakuje chętnej młodzieży. Pamiętam, że w szkole podstawowej, do której uczęszczałem stał stół do ping-ponga. Wiecznie zajęty. Myśmy już o godzinie szóstej rano, jeszcze przed lekcjami, grali w tenisa! Najpierw trzeba było stoczyć walkę o miejsce przy stole, a później skonfrontować się z rywalem – wspomina z uśmiechem pan Marek, dorzucając, że z uwagi na zbyt dużą liczbę chętnych razem z kolegami wymyślał zabawy, w których udział wziąć mogła cała grupa.

Raciborszczyzna tenisem stała. Ciemienga, jak i wielu jego kolegów z dawnych lat pamięta, jak bogatym w tenisowe kluby terenem był raciborski powiat. Sekcje istniały między innymi w Pawłowie, Pietrowicach Wielkich, Kuźni Raciborskiej, Zabełkowie, Samborowicach, Borucinie czy w Chałupkach. Na treningi do tych wiosek przyjeżdżali pasjonaci sportu z całej Polski. Zdarzały się także delegacje z Czech. – W samym Raciborzu było bodajże sześć klubów zajmujących się ściśle tenisem. Najmocniejsza była Polonia Racibórz, która grała w istniejącej jeszcze wtedy lidze terenowej. Ponadto funkcjonowały na przykład: Raciborzanka Racibórz, Spójnia czy Elektroda Racibórz – wymienia pan Marek, dodając, że żałuje iż dziś na terenie tak dużego miasta nie ma żadnego tenisowego klubu. – To chyba niechlubny dla Raciborza fenomen na skalę całego kraju. A szkoda, bo tenis stołowy, biorąc pod uwagę liczbę osób zarejestrowanych jako czynni zawodnicy, to drugi, po piłce nożnej, sport w Polsce – informuje.

Nierówna liga

Drugiej ligi w tenisie stołowym nie mają nawet tak duże miasta jak Rybnik czy Wodzisław Śląski. Tym większym unikatem, nie tylko na skalę kraju, jest klub z Borucina. – W wiosce mieszka około 900 mieszkańców, co oznacza, że w zestawieniu wszystkich drugoligowych zespołów jesteśmy drużyną pochodzącą z najmniejszej liczebnie „miejscowości” – mówią zgodnie zawodnicy drugoligowej drużyny „Naprzodu”: Mirosław Piecowski, Patryk Mrozek, Paweł Grela oraz Artur Grela. Ostatni z nich, mając dopiero niespełna piętnaście lat, jest już klubową gwiazdą i samorodnym talentem z Żerdzin, który ukształtowano na borucińskiej ziemi. – Nie czuję się jakiś wyjątkowy, robię to co kocham i to się liczy. Cieszę się, że trafiłem do Borucina z uwagi na świetne warunki treningowe. Fajne jest to, że gramy w drugiej lidze co pozwala nam „ogrywać się” i zdobywać doświadczenie w starciach z mocnymi rywalami – mówi skromnie Artur Grela, który pod koniec 2014 roku za świetne występy na turniejach kwalifikacyjnych otrzymał powołanie do Kadry Polski Kadetów. – To pierwszy kadrowicz w historii naszego klubu. Prawdziwy diament, chłopak o niezwykłych predyspozycjach do tenisa, ale także bardzo solidny i pracowity – ocenia Mirosław Piecowski, trener drugoligowej drużyny, a jednocześnie jej czynny zawodnik. Jak to się stało, że Artur Grela wraz z bratem zajęli się tenisem? Oddajmy głos samym zainteresowanym: – W naszym domu od lat stał stół do ping-ponga. Wujek grywał w czwartej lidze. Pewnego dnia zabrał nas do Pawłowa na trening i musimy przyznać, że od razu nam się tam spodobało. Kiedyś przyjechał do nas na mecz zespół z Bojanowa, który trenował na co dzień w Borucinie. Zachwalali, jacy to dobrze zawodnicy grają w „Naprzodzie”, dlatego od razu stwierdziliśmy, że chcielibyśmy do nich dołączyć – mówią bracia Grela. Obydwaj mają ambitne cele, co ważne myślą nie tylko o sobie, ale i o drużynie. – Chcielibyśmy kiedyś móc grać w tenisa zawodowo, tak aby się z tego utrzymać – przyznają zgodnie. – Ja ponadto marzę o grze w Ekstralidze oraz otrzymaniu powołania do Kadry Polski Seniorów – nie kryje Artur Grela, który jest uczniem gimnazjum w Pietrowicach Wielkich. – A jeśli chodzi o „Naprzód” Borucin, zależałoby nam na zakończeniu obecnego sezonu na jak najwyższym miejscu, choć i tak kwalifikacja do pierwszej „ósemki” jest sporym sukcesem.

Szybkie szachy

- Najważniejsze jest to, że mimo iż rywalizujemy z rywalem indywidualnie, tworzymy świetną drużynę – mówi Mirosław Piecowski, a ostatni z czwórki zawodników, Patryk Mrozek potwierdza, że atmosfera w zespole jest rewelacyjna. – Wielkim osiągnięciem jest już samo to, że Borucin od nieco ponad dziesięciu lat utrzymuje się w drugiej lidze. W tym sezonie dopisaliśmy do historii klubu kolejne ważne wydarzenie: kwalifikację do „ósemki” najlepszych drużyn ligi. O awans do pierwszej ligi będzie niezwykle ciężko, ale zrobimy wszystko, aby grając z najlepszymi ekipami na tym poziomie rozgrywek, nauczyć się jak najwięcej – tłumaczy Mrozek, który tenisem zainteresował się już w trzeciej klasie szkoły podstawowej dzięki bratu, który nauczył go pierwszych zagrań.

Rozgrywki drugiej ligi charakteryzują się tym, że po rundzie jesiennej stawkę szesnastu zespołów, w zależności od sportowego rezultatu każdego z nich, dzieli się na dwie grupy: „ósemkę”, która walczyć będzie o utrzymanie oraz osiem ekip, które stoczą bój o awans do pierwszej ligi. Sukces „Naprzodu” Borucin w postaci zajęcia miejsca w pierwszej „ósemce” jest więc niepodważalny i oznacza, że klub ten nie zajmie już gorszego miejsca niż ósme, a więc w praktyce niewiele ma do stracenia a może jedynie zyskać. – Tenis stołowy to nieprzewidywalna gra. Nie mówię, że loteria, ale tutaj wszystko może się zdarzyć. Ja nazywam tę grę „szybkimi szachami”, ponieważ trzeba być świetnie przygotowanym zarówno fizycznie, jak i psychicznie. To bardzo trudny sport, należy być cały czas maksymalnie skoncentrowanym, nie można ani na sekundę wyłączyć myślenia – nie kryje Marek Ciemienga, a wie co mówi, bo w tenisa gra nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat. – Występowałem w lidze niemieckiej i niemal całą naszą drużynę tworzyli zawodnicy na co dzień pracujący intelektualnie: lekarze, prawnicy, biznesmeni. Oni za pomocą tenisa uczyli się logicznego myślenia i kalkulacji.

Moi rozmówcy przyznają, że w drugiej lidze nie ma słabych ani mocnych drużyn. Marek Ciemienga: – Poziom jest bardzo wyrównany. Znaleźliśmy się w grupie śląsko-opolskiej, która jest najmocniejsza w Polsce. Tutaj lider może przegrać nawet z potencjalnie najsłabszym zespołem. To dodaje tym rozgrywkom smaczku, bo nigdy nie wiadomo kto komu urwie kilka punktów.

r