Niedziela, 22 grudnia 2024

imieniny: Honoraty, Zenona, Franciszki

RSS

Sędziowanie to zajęcie dla ludzi o mocnych nerwach

20.03.2016 11:13 | 0 komentarzy | MAD

Nieraz ze strony kibiców spływa na nich wiadro pomyj, a gama obelg rozemocjonowanych zawodników zdaje się nie mieć granic. Pod ciemną powłoką sędziowania kryje się jednak światełko w postaci nowych przyjaźni, które nierzadko przenoszą się na życie pozaboiskowe, własnego spełnienia i satysfakcji.

Sędziowanie to zajęcie dla ludzi o mocnych nerwach
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Koszykówka to trudny sport zarówno dla samych zawodników jak i dla sędziów, którzy co chwilę muszą mierzyć się z niuansami nowych przepisów czy rozwiązań. Żadna inna dyscyplina nie zmienia się tak intensywnie. Bo, jak twierdzą moi rozmówcy, kosz nie znosi pustki ani nudy, i to właśnie te cechy sprawiają, że uzależnia na całe życie.

Elastyczne podejście

Oboje – Anna Zwierzyna i Grzegorz Lenczyk – pierwsze sędziowskie szlify zdobywali na parkietach Amatorskiej Ligi Koszykówki w Raciborzu, która z czasem przybrała inne nazwy. Dawniej zainteresowanie rozgrywkami było większe. Zmagania trwały czasem cały dzień. – To były bezcenne lekcje. Pamiętam jeden z pierwszych meczów, który prowadziłam. Naprzeciwko siebie grali moi bracia, co bynajmniej nie ułatwiło mi pracy – śmieje się Ania, która na sport była „skazana” m.in. właśnie z powodu rodzeństwa. Gdy zaczęła kurs, pozwalający uzyskać licencję sędziego, mijał czwarty rok jej gry w kosza. Zaczęła jeszcze w gimnazjum, skrzydła rozwinęła natomiast w drużynie z I Liceum Ogólnokształcącego w Raciborzu. Nawet po wyjeździe na studia nie porzuciła swojej pasji – obecnie reprezentuje barwy AZS przy Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie. Jak twierdzi, nie wyobraża sobie, aby ktoś, kto nigdy nie uprawiał tego sportu, mógł zostać arbitrem. – Trzeba czuć grę, mieć obycie z koszem, obracać się w tych kręgach. Do każdego – trenera, zawodnika – trzeba podejść inaczej. Ważna jest elastyczność – tłumaczy.

Z innej perspektywy

Ania oficjalnie prowadzi mecze od trzech lat, uprawnienia zdobyła w Katowicach. Grzegorz jest rok po kursie, ma więc jeszcze w pamięci dokładny obraz tamtych wydarzeń. – Wszystko zależy od tego, czy robimy licencję arbitra funkcyjnego czy boiskowego. W drugim przypadku jest więcej nauki teoretycznej, a do tego dochodzą zajęcia praktyczne. Kurs trwa zazwyczaj trzy miesiące. Spotkania odbywają się głównie w weekendy, co dwa tygodnie – informuje, dodając, że sędzia boiskowy musi posiadać obie licencje. – Praktyczne szkolenie w przypadku sędziego stolikowego polega np. na nauce wypisywania protokołów podczas meczu. Jeśli chodzi o arbitra boiskowego, organizowane są krótkie mecze kursantów, w czasie których każdy z nich przez pewien czas jest sędzią – opowiada Grzegorz Lenczyk. Kontakt z koszykówką ma od czasów gimnazjum, a przez półtora roku występował w UKS „Jedynka” Racibórz. – Niestety doznałem kontuzji i musiałem odstawić grę na dalszy plan. Sędziowanie miało pozwolić mi zachować kontakt ze sportem, a przy okazji – spojrzeć na koszykówkę z innej strony – mówi młody arbiter.

Nie dla pieniędzy

Co pół roku każdy z arbitrów musi zaliczyć test sprawnościowy oraz sprawdzian ze znajomości przepisów. Ponadto odbywają się konferencje, które służą poszerzaniu wiedzy dotyczącej nowych regulacji czy samej mechaniki sędziowania. Od arbitrów oczekuje się przede wszystkim silnego charakteru, opanowania i odporności na presję, którą w czasie meczu starają się wywrzeć nie tylko zawodnicy i trenerzy, ale także kibice. – Ciemną stroną tego zajęcia są wulgaryzmy i – lekko mówiąc – mało przychylne opinie kierowane w naszą stronę. Po pewnym czasie człowiek się do tego przyzwyczaja, jednym uchem wpuszcza, drugim wypuszcza – nie kryje Ania. Wie co mówi, ponieważ posiada spore doświadczenie w sędziowaniu meczów trzeciej i drugiej ligi KNBA – Krakowskiego Nurtu Basketu Amatorskiego, gdzie zarówno poziom sportowy jak i negatywne emocje sięgają zenitu. Grzegorz uczestniczył jak na razie w rozgrywkach ligi szkolnej oraz raciborskiej Brooklyn Basket Ligi.

Na brak zleceń nie mogą narzekać. Zdarza się, że jest ich więcej niż samych arbitrów. – Na Śląsku jest nas około stu, w tym zaledwie sześćdziesięciu boiskowych. W Małopolsce, gdzie teraz sędziuję, ogółem jest może dziewięćdziesięciu – wylicza Ania, zaznaczając, że z roku na rok spada liczba kursantów. Nic więc dziwnego, że zmęczenie dopada arbitrów już w maju. Bywają miesiące, w których sędziują kilkadziesiąt spotkań.

Zdaniem moich rozmówców, najważniejsze jest to, aby wyłączną motywacją do prowadzenia meczów nie były pieniądze. Bo choć sędziowie nie narzekają na zarobki, w zajęciu tym chodzi o coś więcej – poświecenie całego siebie koszykówce. – Wciąż się doskonalimy. Chcemy z każdym kolejnym sezonem być półkę wyżej – przyznają jedyni sędziowie koszykówki w Raciborzu.

MAD