Niedziela, 22 grudnia 2024

imieniny: Honoraty, Zenona, Franciszki

RSS

Wspomnienie o Grzegorzu Pieronkiewiczu [FOTO]

19.10.2016 12:27 | 0 komentarzy | kozz, MAD

To trzecia ogromna strata dla raciborskich zapasów w ciągu ostatnich kilku lat. W 2010 roku odeszła wielka postać dla raciborskich zapasów - Henryk Delong, dwa lata później zmarł trener Piotr Starzyński. Do czarnych dat doszedł 18 października 2016 r. kiedy dowiedzieliśmy się o nagłej śmierci prezesa zapaśniczego związku Grzegorza Pieronkiewicza. Tak opisywaliśmy jego osobę w ikonach sportu.

Wspomnienie o Grzegorzu Pieronkiewiczu [FOTO]
Grzegorz Pieronkiewicz i Piotr Starzyński (2010 r.)
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Gdy jako dzieciak toczył ze swoim bratem zacięte boje na macie, nie spodziewał się, że zapasy staną się sensem jego życia. Dwie dekady później w dyscyplinie tej wspiął się na najwyższy szczyt. Miał rewelacyjne warunki fizyczne, hart ducha i pasję, która pozwalała pokonywać nawet najlepszych rywali. I pomyśleć, że nigdy nie osiągnąłby tak wiele, gdyby w młodości... nie zgubił kluczy do domu. Gdy w 2012 roku media podały nazwiska kandydatów ubiegających się o fotel prezesa Polskiego Związku Zapaśniczego, to właśnie Grzegorz Pieronkiewicz momentalnie stał się żelaznym faworytem do objęcia tego stanowiska. Mimo mocnej konkurencji – wygrał. W historii krajowych zapasów, rozpoczął się wówczas nowy etap. Etap rewolucji.

W panteonie sław

W świat zapasów trafił przez przypadek. – Pewnego dnia zgubiłem klucze do domu, przez co musiałem poprosić o pomoc brata, który był zapaśnikiem w GKS-ie Katowice. Poszedłem do niego na trening, aby pożyczyć klucze i traf chciał, że zobaczył mnie wtedy jego trener, Piotr Szczeponiok. Od razu zaprosił mnie na próbny trening – opowiadał Grzegorz Pieronkiewicz w marcu 2013 roku, gdy przygotowywałem o nim artykuł do cyklu „Ikony Raciborskiego Sportu”. Jak wspominał, przygodę z katowickim klubem rozpoczął w 1989 roku. Po kilku latach, dzięki Piotrowi Starzyńskiemu i Bogdanowi Merklowi trafił do Unii Racibórz. – Początek lat 90. był bardzo trudnym okresem dla polskiego sportu. Katowicki GKS stracił dofinansowanie z kopalń, przez co zaczął chylić się ku upadkowi. Gdy w 1992 roku klub się rozpadł, stanąłem przed dylematem: do jakiej drużyny się przenieść. Miałem propozycje ze Śląska Wrocław oraz Zagłębia Wałbrzych, jednak wybrałem znaną mi bardzo dobrze Unię Racibórz. Żal było odchodzić z GKS-u, ponieważ gdy zaczynałem przygodę z zapasami, miał on najlepszych zawodników w Polsce. Po roku dziewięćdziesiątym wszystko prysło – tłumaczył i kontynuował: Wielką sprawą były dla mnie występy w kadrze narodowej. Lata 90. to dla nas istne pasmo sukcesów, poczynając od drużynowego wicemistrzostwa świata, a kończąc na indywidualnych dokonaniach polskich zapaśników podczas Igrzysk Olimpijskich w Atlancie. Do dziś dumą napawa mnie fakt, że mogłem tworzyć kadrę wspólnie z takimi ikonami jak Rysiek Wolny, Józef Tracz czy Andrzej Wroński. Jak sam przyznał, to właśnie ci – starsi od niego – zawodnicy, byli wzorami do naśladowania. – Jeżeli chodzi natomiast o pracę na rzecz raciborskich zapasów, to wielkim szacunkiem darzę do dnia dzisiejszego mojego poprzednika śp. Piotra Starzyńskiego oraz Henryka Delonga – nie krył Pieronkiewicz.

Przełamać kryzys

– Nigdy nie marzyłem o tym, aby poprowadzić klub. Nie myślałem nawet o tym w 2000 roku, gdy poszedłem w innym kierunku i założyłem działalność gospodarczą. Wszystko zmieniło się w chwili, gdy w młodym wieku zakończyłem zawodniczą karierę, a Unia Racibórz potrzebowała nowego szefa. Miejski Klub Zapaśniczy Unia przeżywał wówczas kryzys. Po pierwsze, wielu czołowych zawodników zakończyło swe kariery, a ich następców brakowało. Po drugie, sytuacja finansowa była nieciekawa. Prowadzenie klubu w tamtych latach okazało się prawdziwym wyzwaniem, ale dzięki współpracy w lokalnymi instytucjami, sponsorami oraz miastem, udało się przetrwać ten ciężki okres – oceniał Pieronkiewicz.   Jego działalność na rzecz lokalnych zapasów oraz udana organizacja wielu imprez sportowych, szybko została dostrzeżona w kraju. W 2004 roku został członkiem Zarządu Polskiego Związku Zapaśniczego, a cztery lata później wiceprezesem Związku. Kolejnym krokiem było więc objęcie sterów nad zapaśniczą centralą, którą Pieronkiewicz kierować mógł już od 2008 roku. – Mimo wielu propozycji dotyczących objęcia tej funkcji, nie zdecydowałem się na kandydowanie w wyborach. Najpierw chciałem uporządkować sprawy Unii Racibórz, a następnie zająć się krajowymi zapasami – tłumaczył. Jak obiecał, tak zrobił. W wyborach na szefa PZZ, mimo mocnej konkurencji, był głównym faworytem. – Kończąc w młodym wieku karierę zawodniczą nie myślałem, o tym, że w przyszłości mogę piastować takie stanowisko. Powoli dochodzi do mnie jednak, co się właśnie wydarzyło i na pewno zrobię wszystko, aby wykorzystać dobrze swoją szansę – mówił w jednym z pierwszych wywiadów nowo wybrany prezes. – Na pewno początkowo łączenie funkcji szefa Unii, jak i prezesa Związku było bardzo trudne. Dziś jednak, za sprawą tego, że w raciborskim klubie ukształtowała się świetna kadra pracownicza, mogę pozwolić sobie, na skupienie większości uwagi na polskich zapasach. Cieszę się, że pracuję w obydwu miejscach. Uważam, że aby dobrze zarządzać krajowymi zapasami, należy znać lokalne problemy, a ja mam możliwość obserwowania ich z bliska – mówił zapaśnik. - Celem, jaki sobie stawiamy, tutaj na miejscu, jest to, aby umocnić pozycję zapasów w Raciborzu. Już dziś, oprócz macierzystego klubu na placu Jagiełły działają też dwie filie: przy ul. Żółkiewskiego oraz w Szkole Podstawowej nr 1 na Ostrogu. Chcemy zachęcić młodzież do uprawiania zapasów, a co za tym idzie wyszkolić przyszłych olimpijczyków. Myślę, że wśród zawodników trenujących w Unii są następcy Ryszarda Wolnego – twierdził.

Zapaśnicze zmagania w sumo

Sam Pieronkiewicz, mimo znaczących sukcesów, nigdy w igrzyskach olimpijskich nie wystartował. – Można powiedzieć, że o pół roku za wcześnie zakończyłem zawodniczą karierę. W 1999 roku byłem w szczytowej formie, jednak z powodu kłótni ze sztabem szkoleniowym kadry narodowej nie wystartowałem w poprzedzających igrzyska w Sydney mistrzostwach Europy. Gdybym wtedy nie odszedł, zapewne pojechałbym do Australii i może nawet powalczył o medal. Start w igrzyskach mogłem zaliczyć jednak już wcześniej, ale do turnieju w Atlancie moja kategoria wagowa nie zdobyła kwalifikacji. A szkoda, ponieważ miesiąc wcześniej zdobyłem brąz w Memoriale Pytlasińskiego, prezentując świetną dyspozycję – mówił ze smutkiem. Mimo tego, że w igrzyskach nie wystartował, reprezentował nasz kraj na najważniejszych zagranicznych imprezach. – Już po trzech latach intensywnych treningów pojechałem na Mistrzostwa Świata Juniorów do Barcelony Podróż ta była dużym przeżyciem i motywowała do jeszcze cięższych treningów. Dzięki nim wystartowałem w Mistrzostwach Świata Seniorów w Tampere 1994. Nie mogę jednak powiedzieć, że kończąc karierę czułem się spełniony, ponieważ do pełni szczęścia zabrakło mi medalu w mistrzostwach Europy czy świata. Sukcesy w mistrzostwach Polski oczywiście bardzo cieszą, ale ja byłem ambitny i chciałem czegoś więcej – dodał. Niecodziennym doświadczeniem dla Grzegorza Pieronkiewicza były bez wątpienia mistrzostwa świata w sumo. – Trafiłem na nie po części nieświadomie, ponieważ myśląc, że lecimy na turniej zapaśniczy wsiadłem do samolotu. Dopiero tam dowiedziałem się, że czeka nas niespodzianka – zdradził prezes. Jak sam przyznaje, było to miłe wydarzenie, a walka w Tokio w prawdziwych dojo zrobiła na nim ogromne wrażenie. – Patrząc z perspektywy czasu na całą swoją karierę zapaśniczą, przyznaję, że zapaśniczych startów było czasami zbyt wiele. Na pewno nigdy nie zapomnę imprez odbywających się w Raciborzu. To właśnie tutaj, walczyło mi się zawsze najlepiej. Ta atmosfera oraz wypełniona po brzegi hala Rafako sprawiały, że człowiek się wzruszał. – Czego można mi życzyć? Przede wszystkim zdrowia, a z zawodowych rzeczy to tego, aby zapasy w Polsce stały się bardziej popularne, a polscy zapaśnicy zdobywali medale na ME, MŚ, IO.

Wojciech Kowalczyk