Zdzisław Marszolik o grze w Niemczech, Stali Kuźnia Raciborska i awansie do IV ligi z Dębem Gaszowice
Obecnie z powodzeniem prowadzi GKS Dąb Gaszowice. 42-letni szkoleniowiec, który już niemal od dwóch lat prowadzi gaszowicki Dąb, dotarł z piłkarzami na szczyt klasy okręgowej. Zbliżający się koniec rundy na pewno skończą na pozycji lidera z myślą o awansie do IV ligi. Zdzisław Marszolik, to także były piłkarz, który sporo czasu spędził w Niemczech. O swojej przygodzie z piłką rozmawiał z nim Maciej Kozina.
MK: Jako piłkarz spędził pan sporo czasu w Niemczech. Jak do tego doszło?
ZM: Wszystko tak naprawdę było przypadkiem. Zaczynałem grać jak miałem 14 lat. Byłem wówczas na dwóch treningach, ale mi się nie spodobało.
- Piłka nożna się nie spodobała?
- Piłka tak, ale nie pasowała mi atmosfera.
- Jaki to był klub?
- Rymer Rybnik.
- To jak doszło do tego, że jednak zaczął pan grać?
- Jak miałem 15 lat, to brakowało chłopaków na obóz piłkarski i kolega z mojego rocznika mnie namówił. Spędziłem na obozie trzy tygodnie i zacząłem grać.
- Także to obóz sprawił, że zaczęła się przygoda z piłką...
- Tak. Zawsze grałem dla przyjemności, bo sprawiało mi to radość. W ciągu dwóch lat zagrałem w seniorach. Zawsze grałem kategorię wyżej. Rocznikowo byłem juniorem młodszym, to grałem w juniorach starszych, gdy byłem już juniorem starszym występowałem w seniorach w drugiej drużynie Rymera w klasie terenowej. Pierwsza drużyna Rymera walczyła wówczas o awans z IV do III ligi. W wieku niespełna 17 lat grałem w seniorach w drugiej drużynie Rymera. Grałem na obronie, raz lewej, raz prawej, tam gdzie mnie trener wysłał tam grałem. Dostałem się do kadry trzeciej ligi i byłem w szoku, że tak szybko się wszystko potoczyło.
- To wracając do pytania, kiedy pojawiła się w pana życiu kariera w Niemczech?
- Pewnego dnia przyszła do klubu oferta z Niemiec, nie miałem jeszcze 18 lat. W związku z tym, że Rymer bił się o drugą ligę, to tego najmłodszego wysłali na zachód. Kończyłem akurat zawodówkę, następnie wyjechałem do Niemiec i tam spędziłem 9 lat. To była spontaniczna decyzja. Zapytanie przyszło w maju, a z końcem lipca wyjechałem.
- Gdzie pan grał w Niemczech?
- To był klub SW Suttrop grający w landeslidze, czyli takiej naszej okręgówce. Chodziłem do pracy i grałem. Bardzo mi się tam spodobało, była super atmosfera, a że najważniejsze dla mnie było czerpanie radości z tego, to zostałem tam bardzo długo.
- Były w tym czasie inne propozycje?
- Byłem na rozmowach w drugoligowej Warcie Poznań, ale nie skorzystałem. W Polsce były trudne czasy, bo na kopalniach pracownicy nie dostawali wypłat. Postanowiłem, że zostanę w Niemczech. Tam też byłem na testach w trzeciej lidze, ale mimo wszystko cały czas trzymałem się SV Suttrop do czasu, gdy zmienił się prezes i sporo chłopaków stamtąd odeszło.
- Nie ciągnęło pana do Polski?
- Zawsze chciałem wrócić. Tu miałem rodzinę.
- Co się działo po powrocie?
- Najpierw pół roku spędziłem w Gwarku Ornontowice, później wróciłem do Rymera, następnie do Beskidu Skoczów. Namówił mnie ówczesny kierownik i tam spędziłem trzy lata grając w IV lidze i okręgówce. Za namową księgowej zdałem maturę i poszedłem na studia. W tym momencie zaczęła się kariera trenerska. Z przypadku podobnie jak ta piłkarska. W kierunku trenera poszedłem także po namowie, tym razem koleżanki z pracy. Później wróciłem w pobliże moich rodzinnych stron, grałem w Starcie Mszana na poziomie IV ligi i gdy chciałem już kończyć grę w piłkę, to poszedłem razem z kilkoma kolegami do Startu Pietrowice Wielkie. Zaczynałem tam od A klasy, zrobiliśmy awans do okręgówki. To miał być definitywny koniec gry w piłkę, w międzyczasie zacząłem pracować w szkole i skończyłem studia.
- Po Pietrowicach Wielkich zaczęła się przygoda z trenowaniem piłkarzy?
- Nie do końca. Choć fach trenera zaczął mnie interesować, to poprzez Remika Danela, dostałem się do Stali Kuźnia Raciborska. Tam występowałem w roli piłkarza i trenera. Cieszyłem się, że tam trafiłem, bo była trudna młodzież i warunki, ale bardzo fajnie mi się tam pracowało. Już w pierwszym sezonie mogliśmy zrobić awans do okręgówki, zrobiliśmy to w drugim.
- Wspomina pan jeszcze czasy w Stali Kuźnia Raciborska?
- Tak. W okręgówce było ciężko, bo liczą się finanse, a tam ich nie było za wiele. Mieliśmy młody skład z średnią wieku 23 lat. Gdy awansowaliśmy, to był dodatkowy problem, bo siedmiu zawodników kończyło wiek młodzieżowca, a dwóch musiało być na boisku. Już podczas pobytu w Kuźni dostałem propozycję z Dębu Gaszowice. Prezes Jacek Widenka za mną chodził i pytał czy przyjdę. Zostałem w Kuźni ze względu na awans, bo chciałem zagrać z tą drużyną w okręgówce.
- Śledzi pan to, co dzieje się w Stali Kuźnia teraz? Odchodził pan, gdy była okręgówka, a teraz drużyna nie zdobyła ani jednego punktu w A klasie!
- Szczerze powiedziawszy, to nie wiem co tam się dzieje. Słyszałem tylko, że jest tam bardzo młoda drużyna. Praca z młodzieżą była tam dobrze wykonana. Sporo młodzieży poszło stamtąd do LKS 1908 Nędza, Unii Racibórz, a ostatnio Odry Opole. Trzeba mieć pieniądze, żeby klub dobrze funkcjonował. Bez tego nie ruszy się za daleko. Niektóre kluby przechodzą trudne czasy, tak jest teraz w Kuźni Raciborskiej. Szkoda, bo stadion jest bardzo ładny, a wyniki nie idą z tym w parze. Uważam, że gdyby znalazło się dwóch, trzech sponsorów, to ten klub powstanie na nogi. Mi się tam bardzo dobrze pracowało.
- Jednak nim się zaczęła praca w Dębie Gaszowice, była jeszcze drużyna Wilków Wilcza.
- Gdy odchodziłem z Kuźni, to w Gaszowicach już mieli trenera. Trafiłem do Wilków, tam trenowałem, a grałem przy okazji w B klasie w Unii Książenice pomagając koledze Marcinowi Koczemu.
- W Wilczej jednak był krótki epizod.
- Tak, zrobiliśmy awans do okręgówki.
- Wszędzie gdzie trener się pojawił był awans?
- Spadki też się zdarzały, ale to prawda, wszędzie gdzie się pojawiłem, to zrobiliśmy awans.
- Po Wilczej zaczęła się praca w Dębie Gaszowice...
- Jeszcze było pół roku przerwy, bo chciałem odpocząć, ale później znów pojawiła się osoba Jacka Widenki, żeby trenować rezerwy Dębu w B klasie. Po ośmiu miesiącach zmienili trenera pierwszej drużyny (tam był Adam Jachimowicz - obecnie LKS Tworków), i to ja do końca sezonu miałem poprowadzić Dąb, bo nie szło na wiosnę najlepiej. Było to trudne zadanie zastąpić "Bakiego" (Adam Jachimowicz - przyp. red.), bo dobrze się z nim rozumiałem. Utrzymaliśmy się wtedy w okręgówce z pierwszą drużyną notując jak dobrze pamiętam tylko jedną porażkę. Zawsze w Gaszowicach runda wiosenna była trudna, tak też było w następnym sezonie.
- Teraz jesteście bezkonkurencyjni w okręgówce, czy zatem należy obawiać się rundy wiosennej?
- Przed sezonem była spora rewolucja kadrowa, celem było utrzymywanie drużyny w czołówce katowickiej grupy drugiej okręgówki. Nacisku na awans nie było, ale bardziej nam zależy na awansie w tym roku niż poprzednim. Obecnie mamy świetną serię meczów bez porażki. Mamy sporą przewagę, w drużynie jest świetna atmosfera, bo przecież piłka na tym poziomie powinna sprawiać radość, a my dzięki niej możemy zapomnieć o problemach. Pozbieraliśmy ciekawych młodych piłkarzy z okolicy i wyszła z tego równie ciekawa drużyna. A co będzie na wiosnę? To zależy też czy drużyny, które są z tyłu chcą nas gonić. 12 punktów to nie jest duża przewaga. Wiem, że wcześniej popełniłem pewne błędy i stąd runda wiosenna była słabsza. Myślę, że teraz się to nie powtórzy.
- Grupa trzecia klasy okręgowej uznawana jest przez wielu znawców za mocniejszą od drugiej. Jak Gaszowice odnalazłyby się w tej grupie?
- Wszyscy mówią, że mocniejsza, bo mamy dużą przewagę. Graliśmy z drużynami z trzeciej grupy w sparingach i pucharze. Sparing to coś innego niż mecz ligowy, ale wygrywaliśmy te mecze. Uważam, że naszą przewagą jest to, że mamy bardzo wyrównaną kadrę. Jest rywalizacja, każdy z piłkarzy walczy o to, żeby grać w pierwszym składzie.
- W trzeciej grupie bylibyście też liderem?
- Tego nie wiem, tego nikt nie wie. Można sobie gdybać. Prawie z całą czołówką grupy trzeciej mam sparingi na wiosnę. Będzie można porównać.
- Awansujecie do IV ligi?
- Na razie mamy tyle punktów, żeby się utrzymać w okręgówce, a nikt nie awansował po rundzie jesiennej.
- Jak jest u Zdzisława Marszolika prywatnie? Ojciec trójki dzieci, w tym bliźniaków. Jak trener daje sobie z tym wszystkim radę?
- Mam dziewięcioletniego syna Kamila i dziesięciomiesięczne bliźniaki Milenę i Mikołaja. Jak starszy syn był w wieku bliźniaków, to widziałem go tylko wieczorami. Teraz staram się tego czasu rodzinie więcej poświęcić. Nie gram już w piłkę, więc czasu jest nieco więcej, aczkolwiek wciąż za mało. Nie jest łatwo być ojcem bliźniaków, bo często w nocy trzeba być na nogach. W trudniejszych momentach pomagają znajomi i rodzina. Podobnie jak w drużynie trzeba się uzupełniać.
- Dzieci pójdą w kierunku piłki?
- Czas pokaże. Starszy syn gra w Rymerze, a bliźniakom Kamil może zaszczepi pasję do piłki nożnej.
Komentarze
3 komentarze
Dobry trener. W tej rundzie popełnił chyba tylko 1 błąd. Zdjął Brózdę w 60 min meczu z Dramą przy stanie 2:0 dla Gaszowic i zabrakło prochu Dębowi w końcówce meczu, po tym jak Dąb stracił 2 bramki. Brózda niektóre mecze ma też słabsze (ale ten mecz moim zdaniem do nich nie należał) ale wiadomo ze jest to tej klasy zawodnik ze w pojedynkę może rozstrzygnąć mecz.
Wszystko fajnie ale kiedy na Kopalniach nie płacili wypłat.......???? coś Ci sie jednak pokręciło, mówisz jak byś grał na pozycji bramkarza
Wszystko fajnie ale kiedy na Kopalniach nie płacili wypłat.......???? coś Ci sie jednak pokręciło, mówisz jak byś grał na pozycji bramkarza