Niedziela, 22 grudnia 2024

imieniny: Honoraty, Zenona, Franciszki

RSS

Zdzisław Marszolik o grze w Niemczech, Stali Kuźnia Raciborska i awansie do IV ligi z Dębem Gaszowice

11.11.2016 19:00 | 3 komentarze | kozz

Obecnie z powodzeniem prowadzi GKS Dąb Gaszowice. 42-letni szkoleniowiec, który już niemal od dwóch lat prowadzi gaszowicki Dąb, dotarł z piłkarzami na szczyt klasy okręgowej. Zbliżający się koniec rundy na pewno skończą na pozycji lidera z myślą o awansie do IV ligi. Zdzisław Marszolik, to także były piłkarz, który sporo czasu spędził w Niemczech. O swojej przygodzie z piłką rozmawiał z nim Maciej Kozina.

Zdzisław Marszolik o grze w Niemczech, Stali Kuźnia Raciborska i awansie do IV ligi z Dębem Gaszowice
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

MK: Jako piłkarz spędził pan sporo czasu w Niemczech. Jak do tego doszło?

ZM: Wszystko tak naprawdę było przypadkiem. Zaczynałem grać jak miałem 14 lat. Byłem wówczas na dwóch treningach, ale mi się nie spodobało.

- Piłka nożna się nie spodobała?

- Piłka tak, ale nie pasowała mi atmosfera.

- Jaki to był klub?

- Rymer Rybnik.

- To jak doszło do tego, że jednak zaczął pan grać?

- Jak miałem 15 lat, to brakowało chłopaków na obóz piłkarski i kolega z mojego rocznika mnie namówił. Spędziłem na obozie trzy tygodnie i zacząłem grać.

- Także to obóz sprawił, że zaczęła się przygoda z piłką...

- Tak. Zawsze grałem dla przyjemności, bo sprawiało mi to radość. W ciągu dwóch lat zagrałem w seniorach. Zawsze grałem kategorię wyżej. Rocznikowo byłem juniorem młodszym, to grałem w juniorach starszych, gdy byłem już juniorem starszym występowałem w seniorach w drugiej drużynie Rymera w klasie terenowej. Pierwsza drużyna Rymera walczyła wówczas o awans z IV do III ligi. W wieku niespełna 17 lat grałem w seniorach w drugiej drużynie Rymera. Grałem na obronie, raz lewej, raz prawej, tam gdzie mnie trener wysłał tam grałem. Dostałem się do kadry trzeciej ligi i byłem w szoku, że tak szybko się wszystko potoczyło.

- To wracając do pytania, kiedy pojawiła się w pana życiu kariera w Niemczech?

- Pewnego dnia przyszła do klubu oferta z Niemiec, nie miałem jeszcze 18 lat. W związku z tym, że Rymer bił się o drugą ligę, to tego najmłodszego wysłali na zachód. Kończyłem akurat zawodówkę, następnie wyjechałem do Niemiec i tam spędziłem 9 lat. To była spontaniczna decyzja. Zapytanie przyszło w maju, a z końcem lipca wyjechałem.

- Gdzie pan grał w Niemczech?

- To był klub SW Suttrop grający w landeslidze, czyli takiej naszej okręgówce. Chodziłem do pracy i grałem. Bardzo mi się tam spodobało, była super atmosfera, a że najważniejsze dla mnie było czerpanie radości z tego, to zostałem tam bardzo długo.

- Były w tym czasie inne propozycje?

- Byłem na rozmowach w drugoligowej Warcie Poznań, ale nie skorzystałem. W Polsce były trudne czasy, bo na kopalniach pracownicy nie dostawali wypłat. Postanowiłem, że zostanę w Niemczech. Tam też byłem na testach w trzeciej lidze, ale mimo wszystko cały czas trzymałem się SV Suttrop do czasu, gdy zmienił się prezes i sporo chłopaków stamtąd odeszło.

- Nie ciągnęło pana do Polski?

- Zawsze chciałem wrócić. Tu miałem rodzinę.

- Co się działo po powrocie?

- Najpierw pół roku spędziłem w Gwarku Ornontowice, później wróciłem do Rymera, następnie do Beskidu Skoczów. Namówił mnie ówczesny kierownik i tam spędziłem trzy lata grając w IV lidze i okręgówce. Za namową księgowej zdałem maturę i poszedłem na studia. W tym momencie zaczęła się kariera trenerska. Z przypadku podobnie jak ta piłkarska. W kierunku trenera poszedłem także po namowie, tym razem koleżanki z pracy. Później wróciłem w pobliże moich rodzinnych stron, grałem w Starcie Mszana na poziomie IV ligi i gdy chciałem już kończyć grę w piłkę, to poszedłem razem z kilkoma kolegami do Startu Pietrowice Wielkie. Zaczynałem tam od A klasy, zrobiliśmy awans do okręgówki. To miał być definitywny koniec gry w piłkę, w międzyczasie zacząłem pracować w szkole i skończyłem studia.

- Po Pietrowicach Wielkich zaczęła się przygoda z trenowaniem piłkarzy?

- Nie do końca. Choć fach trenera zaczął mnie interesować, to poprzez Remika Danela, dostałem się do Stali Kuźnia Raciborska. Tam występowałem w roli piłkarza i trenera. Cieszyłem się, że tam trafiłem, bo była trudna młodzież i warunki, ale bardzo fajnie mi się tam pracowało. Już w pierwszym sezonie mogliśmy zrobić awans do okręgówki, zrobiliśmy to w drugim.

- Wspomina pan jeszcze czasy w Stali Kuźnia Raciborska?

- Tak. W okręgówce było ciężko, bo liczą się finanse, a tam ich nie było za wiele. Mieliśmy młody skład z średnią wieku 23 lat. Gdy awansowaliśmy, to był dodatkowy problem, bo siedmiu zawodników kończyło wiek młodzieżowca, a dwóch musiało być na boisku. Już podczas pobytu w Kuźni dostałem propozycję z Dębu Gaszowice. Prezes Jacek Widenka za mną chodził i pytał czy przyjdę. Zostałem w Kuźni ze względu na awans, bo chciałem zagrać z tą drużyną w okręgówce.

- Śledzi pan to, co dzieje się w Stali Kuźnia teraz? Odchodził pan, gdy była okręgówka, a teraz drużyna nie zdobyła ani jednego punktu w A klasie!

- Szczerze powiedziawszy, to nie wiem co tam się dzieje. Słyszałem tylko, że jest tam bardzo młoda drużyna. Praca z młodzieżą była tam dobrze wykonana. Sporo młodzieży poszło stamtąd do LKS 1908 Nędza, Unii Racibórz, a ostatnio Odry Opole. Trzeba mieć pieniądze, żeby klub dobrze funkcjonował. Bez tego nie ruszy się za daleko. Niektóre kluby przechodzą trudne czasy, tak jest teraz w Kuźni Raciborskiej. Szkoda, bo stadion jest bardzo ładny, a wyniki nie idą z tym w parze. Uważam, że gdyby znalazło się dwóch, trzech sponsorów, to ten klub powstanie na nogi. Mi się tam bardzo dobrze pracowało.

- Jednak nim się zaczęła praca w Dębie Gaszowice, była jeszcze drużyna Wilków Wilcza.

- Gdy odchodziłem z Kuźni, to w Gaszowicach już mieli trenera. Trafiłem do Wilków, tam trenowałem, a grałem przy okazji w B klasie w Unii Książenice pomagając koledze Marcinowi Koczemu.

- W Wilczej jednak był krótki epizod.

- Tak, zrobiliśmy awans do okręgówki.

- Wszędzie gdzie trener się pojawił był awans?

- Spadki też się zdarzały, ale to prawda, wszędzie gdzie się pojawiłem, to zrobiliśmy awans.

- Po Wilczej zaczęła się praca w Dębie Gaszowice...

- Jeszcze było pół roku przerwy, bo chciałem odpocząć, ale później znów pojawiła się osoba Jacka Widenki, żeby trenować rezerwy Dębu w B klasie. Po ośmiu miesiącach zmienili trenera pierwszej drużyny (tam był Adam Jachimowicz - obecnie LKS Tworków), i to ja do końca sezonu miałem poprowadzić Dąb, bo nie szło na wiosnę najlepiej. Było to trudne zadanie zastąpić "Bakiego" (Adam Jachimowicz - przyp. red.), bo dobrze się z nim rozumiałem. Utrzymaliśmy się wtedy w okręgówce z pierwszą drużyną notując jak dobrze pamiętam tylko jedną porażkę. Zawsze w Gaszowicach runda wiosenna była trudna, tak też było w następnym sezonie.

- Teraz jesteście bezkonkurencyjni w okręgówce, czy zatem należy obawiać się rundy wiosennej?

- Przed sezonem była spora rewolucja kadrowa, celem było utrzymywanie drużyny w czołówce katowickiej grupy drugiej okręgówki. Nacisku na awans nie było, ale bardziej nam zależy na awansie w tym roku niż poprzednim. Obecnie mamy świetną serię meczów bez porażki. Mamy sporą przewagę, w drużynie jest świetna atmosfera, bo przecież piłka na tym poziomie powinna sprawiać radość, a my dzięki niej możemy zapomnieć o problemach. Pozbieraliśmy ciekawych młodych piłkarzy z okolicy i wyszła z tego równie ciekawa drużyna. A co będzie na wiosnę? To zależy też czy drużyny, które są z tyłu chcą nas gonić. 12 punktów to nie jest duża przewaga. Wiem, że wcześniej popełniłem pewne błędy i stąd runda wiosenna była słabsza. Myślę, że teraz się to nie powtórzy.

- Grupa trzecia klasy okręgowej uznawana jest przez wielu znawców za mocniejszą od drugiej. Jak Gaszowice odnalazłyby się w tej grupie?

- Wszyscy mówią, że mocniejsza, bo mamy dużą przewagę. Graliśmy z drużynami z trzeciej grupy w sparingach i pucharze. Sparing to coś innego niż mecz ligowy, ale wygrywaliśmy te mecze. Uważam, że naszą przewagą jest to, że mamy bardzo wyrównaną kadrę. Jest rywalizacja, każdy z piłkarzy walczy o to, żeby grać w pierwszym składzie.

- W trzeciej grupie bylibyście też liderem?

- Tego nie wiem, tego nikt nie wie. Można sobie gdybać. Prawie z całą czołówką grupy trzeciej mam sparingi na wiosnę. Będzie można porównać.

- Awansujecie do IV ligi?

- Na razie mamy tyle punktów, żeby się utrzymać w okręgówce, a nikt nie awansował po rundzie jesiennej.

- Jak jest u Zdzisława Marszolika prywatnie? Ojciec trójki dzieci, w tym bliźniaków. Jak trener daje sobie z tym wszystkim radę?

- Mam dziewięcioletniego syna Kamila i dziesięciomiesięczne bliźniaki Milenę i Mikołaja. Jak starszy syn był w wieku bliźniaków, to widziałem go tylko wieczorami. Teraz staram się tego czasu rodzinie więcej poświęcić. Nie gram już w piłkę, więc czasu jest nieco więcej, aczkolwiek wciąż za mało. Nie jest łatwo być ojcem bliźniaków, bo często w nocy trzeba być na nogach. W trudniejszych momentach pomagają znajomi i rodzina. Podobnie jak w drużynie trzeba się uzupełniać.

- Dzieci pójdą w kierunku piłki?

- Czas pokaże. Starszy syn gra w Rymerze, a bliźniakom Kamil może zaszczepi pasję do piłki nożnej.