Nataniel Wybraniec: Nauczyłem się trzymać język za zębami
Wychowanek Ikara Racibórz. Następnie przeszedł przez Unię Racibórz, Odrę Centrum Wodzisław Śląski i Piast Żerniki, aż trafił do czeskiej ekstraklasy - Slezskiego Opawa. Raciborzanin, który właśnie kończy 20 lat, jest na początku swojej kariery piłkarza. Z Natanielem Wybrańcem rozmawiał Maciej Kozina.
- Jak się zaczęła Twoja przygoda z piłką?
- Gdy miałem 5-6 lat to mama zaprowadziła mnie na trening do trenera Tomasza Trzęsińskiego. Wytrzymałem tam może miesiąc, bałem się wtedy trenera, bo strasznie krzyczał na treningach. Zrezygnowałem, ale wróciłem po pewnym czasie, bo koledzy też zaczęli trenować u trenera Trzęsińskiego. Za ich namową zostałem, a do krzyku szkoleniowca się przyzwyczaiłem.
- Kilku trenerów miałeś na swojej drodze. Którego bądź jeśli jest ich kilku, wspominasz najprzyjemniej?
- U trenera Trzęsińskiego spędziłem najwięcej czasu, więc to raczej logiczne, że jemu zawdzięczam najwięcej. On mnie nauczył grać. Dobrze wspominam też trenera Tomasza Owczarka u którego trenowałem w seniorach Unii Racibórz. Później poszedłem do Odry Centrum Wodzisław Śląski i tam trafiłem na trenera Marcina Malinowskiego. Można powiedzieć, że jak trener Trzęsiński nauczył mnie grać w piłkę, tak trener Malinowski ukształtował piłkarsko, nastawił mi głowę, bo dosyć często pyskowałem. Trener Malinowski powtarzał: "Punkt 1: trener ma zawsze rację, punkt 2: nawet jeśli trener nie ma racji to patrz punkt 1". Dobrze wspominam trenera Malinowskiego. Do teraz mam z nim dobry kontakt.
- W drużynie seniorów Unii Racibórz zagrałeś tylko raz w meczu z Czańcem wiosną 2017 roku, było to raptem kilka minut. Później przeszedłeś do Odry Centrum Wodzisław. Dlaczego tam?
- W Unii Racibórz byliśmy tylko wypożyczeni z Ikara Racibórz. Skończyło się nam wypożyczenie i trener Trzęsiński nie chciał jego przedłużać. Trener objął wówczas Wicher Płonia w C klasie, ale nie chciałem wówczas iść grać do najniższej ligi w Polsce. Namawiał mnie do gry dla Wichru Płonia, ale nie zdecydowałem się. Chcieli mnie też dalej w Unii Racibórz, dzwonił do mnie ówczesny prezes Jarosław Rachwalski. Wybrałem Odrę Centrum, za namową mojego kolegi - Pawła Biedronia. Magnesem było też to, że zespół z Wodzisławia Śląskiego prowadził trener Marcin Malinowski, który ma 450 występów w polskiej ekstraklasie jako piłkarz. Po kilku treningach i sparingu trener zdecydował, że chce mnie mieć w swojej drużynie. Miałem wątpliwości, ale ostatecznie tam wylądowałem. Nie dostawałem jednak szans w seniorach, tylko grałem w juniorach. Nie umiałem wtedy powstrzymać języka, a trener Bartłomiej Socha tego bardzo nie lubił. Teraz tak z perspektywy czasu uważam, że gdybym mniej wtedy pyskował, to bym grał częściej w IV lidze.
- Po Odrze Centrum przyszedł czas na grę w Piaście Żerniki. Przypuszczam, że wrocławski kierunek został wybrany ze względu na studia. Dobrze myślę?
- Tak jest. Wyjechałem na studia do Wrocławia i tam szukałem klubu. Nie chciałem tam studiować, a do Raciborza przyjeżdżać grać w weekendy w A klasie. Mogłem wówczas trafić do trzecioligowej Ślęzy Wrocław, ale stwierdziłem, że nie mam dużego doświadczenia i trudno będzie się przebić do podstawowej kadry. Rozglądałem się i wybrałem czwartoligowy Piast Żerniki. W lipcu jak przyszedłem to było tam 15 chłopaków na testach. Zespół Piasta prowadził dobry trener - Marek Kowalczyk, debiutował w ekstraklasie w wieku 16 lat w Śląsku Wrocław. Z testowanych zawodników tylko mnie wybrano, choć wśród nich byli też chłopcy z Brazylii i RPA.
- Pół roku grania w Piaście i nastąpiła nieszczęsna przerwa spowodowana pandemią. Jak radziłeś sobie w tym czasie?
- Studia odbywały się on-line, więc przebywałem w domu mojej babci w Brzeziu. Przy domu był ogród, także miałem możliwości do treningu. Nie traktowałem źle tej przerwy, bo przerwa związana z wirusem dotyczyła każdego. Wykorzystałem ten czas, żeby poprawić swoje niedoskonałości. Gdy już można było wychodzić z domu, to chodziłem biegać z kolegami do parku czy też grać w piłkę na boisku. Jeszcze przed pandemią brałem udział w projekcie "Ty też masz szansę".
- Co to za projekt? Jak się w nim znalazłeś?
- To było w styczniu 2020 roku. Zostałem zaproszony do Milanówka pod Warszawą. "Ty też masz szansę" - to projekt non-profit. Skauci wypatrywali zawodników z niższych lig i polecają do tego test-meczu. Na jednym z meczów Piasta wypatrzył mnie skaut z województwa dolnośląskiego - Maciej Sowicki i napisał do mnie właściciel projektu - Emil Kot z pytaniem czy byłbym zainteresowany udziałem. Nie chciałem robić nic za plecami klubu, więc porozmawiałem i dostałem zgodę. Podzielili nas na dwa zespoły, rozegraliśmy test-mecz i zostałem wybrany najlepszym zawodnikiem. Od tego czasu zaczęły się pojawiać propozycje z klubów takich jak: RKS Radomsko, Concordia Elbląg czy też Miedź Legnica.
- Ostatecznie do żadnej z tych drużyn nie trafiłeś, więc co było dalej?
- W Piaście stwierdzili, że warto mnie przetestować też w Śląsku II Wrocław. Zostałem zaproszony na testy do rezerw Śląska. Trenowałem tam aż do czasu gdy nastała pandemia, poźniej znów wróciłem do treningów w Śląsku, ale wszystko się już posypało, albo też stwierdzili, że jestem za słaby. Nikt mnie później nie informował co dalej ze mną. Od koordynatora moich przenosin do Śląska dowiedziałem się, że będzie trudno o granie w II lidze, a Śląsk II przez niedokończenie rozgrywek w tym czasie awansował z III do II ligi. Nie chciałem iść tam gdzie nie miałbym możliwości grania.
- A więc jeśli nie rezerwy Śląska to gdzie dalej? Wiem, że do Piasta Żerniki nie wróciłeś.
- Koledzy z Raciborza zadzwonili do mnie, że trener Janusz Pontus z WSP Wodzisław Śląski potrzebuje na weekend zawodnika do test-meczu. Pojechałem, zagrałem, a następnie trener Pontus zaczął się bardziej interesować moją osobą. Porozmawialiśmy, przedstawił plan na mnie i wysłał do Opawy. Początkowo na testy miałem trafić z moim przyjacielem - Michałem Rycką, nie było powiedziane gdzie. Ostatecznie wyszło, że pojechałem na testy sam i wylądowałem w Opawie.
- Czyli dzięki trenerowi Pontusowi trafiłeś do Opawy.
- On mi umożliwił testy, ale też sobie mogę trochę zawdzięczać, bo treningi u trenera Pontusa dały mi trochę inne spojrzenie na piłkę. Dużo rzeczy dzięki niemu zrozumiałem np. grając na dwa kontakty też można być wyróżniającym się zawodnikiem. Miałem do tej pory takie prymitywne myślenie, że wyróżniają się tylko ci co strzelają bramki. Granie na dwa kontakty coraz bardziej wchodziło mi w nawyk i dostrzegłem, że później mam więcej sił do odbioru piłki. Trener Pontus dużo zwracał uwagi na technikę, więc dzięki niemu stałem się jeszcze lepszy.
- W Opawie gra też Bartosz Pikul, który ostatnio występował w Odrze Wodzisław. Jak Ty zostałeś przyjęty w czeskim zespole?
- Dołączyliśmy w trudnym czasie dla klubu z Opawy, bo właśnie walczył o utrzymanie w czeskiej ekstraklasie. Najpierw graliśmy w rezerwach Slezskiego Opawa. Podczas sparingu z mocnym zespołem - drugą drużyną Sigmy Ołomuniec przyglądali się nam trener i dyrektor sportowy. Myślę, że po tym meczu byli pewni, że nas chcą do pierwszej drużyny. Kolejne sparingi wychodziły w naszym wykonaniu bardzo dobrze. Wracając do pytania to przyjęci zostaliśmy bardzo dobrze. Dużo pomaga nam Lumir Sedlaczek, znany z polskich boisk. Lumir jest człowiekiem orkiestrą w klubie z Opawy. Jak jest problem to zgłaszam go do niego. Czesi generalnie są bardzo życzliwi. W klubie rodzinna atmosfera. Nie ma tam wielkiej presji, bo to mały klub. Nie zdarza się tam, że ktoś jest ważniejszy. Pani z pralni czy sprzątaczka jest tak samo równa jak trener. Panuje wzajemny szacunek, a więc troszkę inaczej niż w Polsce.
- Musisz się uczyć języka czeskiego? A może umiesz?
- Moja mama umie rozmawiać po czesku, więc zawsze się jej o coś mogę dopytać. Generalnie wiele rozumiem, bo to podobny język do polskiego. Może gorzej z mówieniem, ale rozumiem co do mnie mówią.
- A jak u Ciebie ze znajomością języka angielskiego?
- Angielski nie sprawia mi kłopotu, w klubie też rozmawiają w tym języku. Nie ma z tym problemu.
- Języki w dzisiejszych czasach są ważne, zwłaszcza dla polskich piłkarzy, którzy często z dnia na dzień trafiają do lig zagranicznych, a później przegrywają rywalizację, bo słabo operują w języku obcym...
- U mnie nie ma problemu. Jeśli czego nie zrozumiem po czesku, to rozmawiam po angielsku.
- Grając jeszcze w Ikarze, albo też przez chwilę w Unii Racibórz... przeszło Ci przez myśl, że możesz zagrać kiedyś w czeskiej ekstraklasie?
- Jak byłem mały to miałem nadzieję, że zostanę piłkarzem, później im starszy tym coraz bardziej rozumiałem jak trudno dostać się na sam szczyt. Trener Trzęsiński zawsze powtarzał, że bańka z roku na rok coraz bardziej pęka. Jak się jest dzieciakiem to bańka marzeń jest ogromnych rozmiarów, a później staje się coraz mniejsza i mniejsza. Jak już trafiłem do IV ligi do Unii Racibórz i zobaczyłem, że tam są już tak dobrzy zawodnicy, to o ile lepszym trzeba jeszcze być, żeby trafić do ekstraklasy! Nie wyobrażałem sobie, że tak się to potoczy. Przejście z piłki juniorskiej do seniorskiej to była prawdziwa próba charakteru.
- Co czułeś gdy stanąłeś już przy linii i za moment miałeś wejść na boisko, aby zadebiutować w czeskiej ekstraklasie? Był stres?
- Przywołali mnie z rozgrzewki. Krzyknęli "Nelson" albo "Vibra". Przy stanie 1:0 dla Banika Ostrawa trener nakreślał mi plan na ostatnie minuty meczu. To była 85. minuta meczu. Jak już stałem przy linii, to akurat Slezský Opawa wyrównał na 1:1. Pomyślałem, że pewnie zaraz ta zmiana zostanie wycofana. Trener zdecydował, że mam wejść na boisko. Nie stresowałem się. Stres to może mieć lekarz, który robi operację. Ja robię to co kocham. To moja praca. Owszem odczuwalna była presja, bo to derby - najważniejszy mecz w sezonie. Straciliśmy gola w ostatniej minucie. Myślę, że z przebiegu całego meczu nie zasłużyliśmy na przegraną. Graliśmy całą drugą połowę z przewagą jednego zawodnika i byliśmy zespołem lepszym, ale było tak jak to powiedział trener po meczu - baliśmy się wygrać. Mimo przegranej to dla mnie indywidualnie był to pozytyw. Praca, którą wykonywałem przez ostatnie miesiące przyniosła oczekiwany efekt. Ciężko na to pracowałem, żeby zadebiutować w czeskiej ekstraklasie.
- Debiut był skromny. 5 minut z doliczonym czasem gry, ale już w kolejnym meczu z tego co wiem miałeś zagrać od pierwszej minuty. Na drodze stanął pozytywny wynik na koronawirusa. To prawda?
- Możliwe, że miałem zagrać od początku meczu z Mladą Boleslav, ale wyszedł mi pozytywny test na koronawirusa i wszystko poszło w odstawkę.
- Jesteś zły na tę sytuację? W momencie gdy miałeś szansę zagrać więcej to na przeszkodzie stanął wirus.
- Myślę, że jak dalej będę konsekwentnie pracował i robił swoje, to przyjdzie czas, że dostanę więcej minut w ekstraklasie. To nie jest tak, że przyszło mi to za darmo. Ciężko trenowałem i efekty przychodzą. Wcześniej grałem też w sparingach przeciw znanym markom jak Rapid Wiedeń czy Sturm Graz. Pół roku wcześniej nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogę zagrać przeciw tak utytułowanym klubom.
- Kilka miesięcy spędziłeś w klubie z Opawy nim zadebiutowałeś.
- Długo trwały też sprawy związane z transferem z Polski do Czech. Trochę się niecierpliwiłem, że trwa to tak długo, bo nie mogłem zagrać nawet meczu o stawkę w rezerwach. A ostatni mecz "o coś" to grałem w listopadzie 2019 w Piaście Żerniki. We wrześniu podczas przerwy reprezentacyjnej miałem zagrać w sparingu, to naderwałem mięsień dwugłowy uda i czekał mnie miesiąc przerwy. Przez ten czas sprawy z transferem wciąż były załatwiane, więc i tak dalej nie zadebiutowałbym w meczu ligowym. W powrocie po kontuzji bardzo pomógł mi też trener Piotr Żurawik, z którym zacząłem regularnie trenować nad przygotowaniem motorycznym i ogólnym wzmocnieniem mięśni, to też w dużym stopniu przyczyniło się do mojego debiutu, jestem mu za to wdzięczny, treningi z nim wiele mi dają, także dla pewności siebie na boisku.
- Przypuszczam, że tzw. "papierologia" trwała tak długo, bo jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze? Kluby nie potrafiły się dogadać finansowo w sprawie Twojego przejścia do Opawy?
- Trudne to były rozmowy. Zarząd Piasta Żerniki był nieugięty i nie chciał mnie tak łatwo puścić. W końcu sprawą zajęła się agencja menadżerska 90.11. Właściciel agencji Adam Lechowski jest z Wrocławia, więc załatwił temat z prezesem Piasta. Niestety, ale rozstałem się z klubem z Żernik w dosyć nieprzyjaznej atmosferze. Też im coś zawdzięczam, więc nie chciałem, żeby tak to wyszło. Ponieważ robili mi pod górkę, to nie będę ich tak miło wspominał jak mógłbym. Padło trochę nie przyjemnych zdań, ale w końcu efekt został osiągnięty i jestem piłkarzem Slezskiego Opawa. Gdy przychodziłem do Piasta to mówili, że nie będą robili problemów jak będę chciał odejść do wyższej ligi. Stało się inaczej. Cieszę się, że temat załatwiła agencja i trener Pontus, bo ja mogłem skupić się na powrocie do formy po kontuzji. Jestem za to wdzięczny. Mam nadzieję, że o tym wiedzą.
- Jak wyglądają treningi w Opawie? Czy są dużo trudniejsze od tych z jakimi miałeś styczność do tej pory?
- Okres przygotowawczy był bardzo specyficzny, bo krótki. Trenowaliśmy dwa razy dziennie. Pierwsze dwa tygodnie to cierpiałem niemożliwie. Nawet nie miałem wielkiej radości z piłki, bo treningi były mocno fizyczne. Nie chciałbym przeklinać, ale tam się już pracuje solidnie. Po miesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją trudno było się przyzwyczaić do wielkiego wysiłku, a wcześniej na niższych stopniach rozgrywkowych mogły być dwa miesiące przerwy i wracało się w normalnej dyspozycji. Miałem wrażenie po tej niedawnej kontuzji, że nie grałem przez rok.
- Gdyby nie udał się transfer do Opawy, to co byłoby dalej?
- Myślę, że byłaby szansa trafić do innego dobrego klubu. W wakacje w jednym ze sparingów drużyny trenera Pontusa, bardzo młodym składem graliśmy z trzecioligowym ROW-em 1964 Rybnik. Po bardzo dobrym meczu przegraliśmy 3:1. Wtedy Sebastian Paulus z agencji menedżerskiej 90.11 mówił, że jeśli nie wyjdzie transfer do Opawy to będą kolejne propozycje. Dzwonili także inni menedżerowie, którzy proponowali testy w pierwszoligowej Termalice Bruk-Bet Nieciecza.
- Jakie jest Twoje sportowe marzenie? Klub w którym chciałbyś kiedyś zagrać?
- Skupiam się na tym co jest teraz. Gram dla Opawy. Moim ulubionym klubem jest Barcelona. Z dnia na dzień robię to, co do mnie należy. Najpierw chcę regularnie grać w Opawie, bo to, że zagrałem 5 minut w jednym meczu, to ze mnie piłkarza nie czyni. Nie nazwałbym się jeszcze piłkarzem. Póki co, to jest to przygoda z piłką, a nie kariera. Zagram 50 meczów w czeskiej ekstraklasie, to będziecie mogli mówić, że jestem piłkarzem.
- Masz kontakt z Łukaszem Zejdlerem? To też piłkarz z Raciborza, który zaczynał od czeskiej ekstraklasy.
- Znamy się, bo trener Trzęsiński zawsze w okresie świątecznym organizował gierki dla swoich wychowanków. Łukasz zawsze przyjeżdżał, gdy grał jeszcze w Cracovii, czy też Chojniczance i GKS-ie Katowice. Na temat mojego przejścia do Slezskiego Opawa jednak z nim jeszcze nie rozmawiałem.
- Kto jest Twoim największym idolem? Grasz na pozycji defensywnego pomocnika, na kim się wzorowałeś lub nadal wzorujesz?
- Nie mam jakiegoś idola na mojej pozycji. Z każdego topowego piłkarza staram się brać przykład. Nie przepadam za Realem Madryt, ale jego piłkarz Casemiro jest dla mnie jednym z topowych pomocników. Sergio Busquets w całokształcie nie jest taki jakim chciałbym być kiedyś, ale przykład warto brać. Thiago Alcântara to magik z piłką potrafi zrobić wiele, więc jego też podziwiam. On ma umiejętności czysto techniczne. Niektórzy ludzie mogą tego nie dostrzegać, bo nie strzela bramek, ale potrafi uspokoić tempo gry, przytrzymać piłkę, a także zagrać na jeden, dwa kontakty. Aczkolwiek on jest innym typem zawodnika niż ja, bo jestem wyższy i mam większe warunki fizyczne.
- Jakie są Twoje największe atuty na boisku?
- Myślę, że to czytanie gry. Przewiduję to, co się wydarzy, czyli antycypacja, co trener Trzęsiński powtarzał. Odbiór piłki rywalowi to też mój atut. Dobrze też gram w pojedynkach bezpośrednich 1 na 1.
- Co chciałbyś poprawić?
- Na pewno swobodę w rozegraniu piłki do przodu. Szybkość myślenia i podejmowania decyzji na boisku. Brakuje mi podań między linie, podań prostopadłych. Muszę nauczyć się lepiej radzić sobie z przeciwnikiem na plecach, zmieniać ciężar gry i grać do przodu. Trochę też popracować nad głową, bo w chwili jak nie idzie mi po myśli, to szybko się zniechęcam.
- Kiedy wracacie do treningów?
- Już 3 stycznia, bo 16 stycznia gramy ligowy mecz.
- Masz 20 lat. Gdzie widzisz siebie za 5 lat?
- Trudno to określić, ale myślę, że w jakiejś zachodniej lidze. Myślę, że odnalazłbym się w lidze włoskiej. Nie chcę oczywiście określać, że to jest mój cel. Jest to w zasięgu. Wielu Polaków obiera kierunek włoski. Ja przede wszystkim chcę być gotowy na przejście do ligi włoskiej, a nie pójść po to, żeby trafić na wypożyczenie do Serie B. Teraz się skupiam nad tym, żeby grać w Opawie.
- Pojawiło się w Twojej głowie kiedyś marzenie o Reprezentacji Polski?
- Jest to jedno z większych marzeń każdego piłkarza, żeby zagrać z orzełkiem na piersi.
- Na koniec zapytam o Unię Racibórz. Interesujesz się tym, co się teraz dzieje w klubie? Miasto Racibórz postawiło na piłkę nożną.
- Byłem na kilku meczach Unii w rundzie jesiennej. Musiałem też zawitać do klubu załatwiając papiery w związku z przenosinami do Opawy. Prezes Krzysztof Sałajczyk jak i dyrektor klubu Maciej Kozicki zachowali się w porządku. Nie robili żadnych problemów. Załatwiliśmy wszystkie sprawy papierkowe jak należy i się rozeszliśmy. Trzymam kciuki za Unię, mam tam kolegów i myślę, że pójdzie to w dobrym kierunku. Widać, że trener Dawid Plizga robi tam dobrą robotę, a gra Unii zmienia się na lepsze.
- Czego Ci życzyć?
- Przede wszystkim zdrowia i tego, abym zaczął regularnie grać w Opawie. Na resztę sam zapracuję.
- Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję również.