Pasja przeszła na synów
Rodzina Widawskich z Gaszowic jest wyjątkowa. Sport jest dla nich pasją, odskocznią, zadaniem i pracą. Robią wszystko, aby być najlepszymi w swojej dziedzinie. Dariusz Widawski, ojciec, do niedawna trener piłkarskiej drużyny seniorów Energetyka Rybnik, spełnia się jako nauczyciel wychowania fizycznego i trener w ZS3 w Rybniku. Synowie Kamil i Jakub zdobywają laury na mistrzostwach wushu sportowego, trenując w klubie SDSW Tao, a wszystko przez mamę Barbarę.
Szymon Kamczyk. Czy trenowanie młodzieży to pana największa pasja?
Dariusz Widawski. Zawsze uważałem, że trenowanie młodzieży jest bardziej wdzięczne niż praca z seniorami, ale oczywiście splendor i pieniądze są większe w piłce seniorskiej. Praca z młodzieżą jest przyjemna, choć też ma swoje cienie. Będę bardzo zadowolony, kiedy za kilka lat, któryś z moich wychowanków będzie np. grać przynajmniej na poziomie naszej II ligi, a może Rybnik będzie już wyżej, to będzie satysfakcja.
Dlaczego pana synowie nie kopią w piłkę?
Przede wszystkim założyłem sobie, że nie będę ich ukierunkowywać do żadnej dyscypliny sportu, a zwłaszcza piłki nożnej. To jedno. Druga rzecz to taka, że kilka – kilkanaście lat temu, kiedy zaczynali, w piłce nożnej i nie tylko zwracano uwagę na bardzo specjalistyczne ćwiczenia. Wiedziałem, że szkolenie musi pójść w innym kierunku. Musimy zadbać o to, aby sprawność ogólna i koordynacja ruchowa była rozwijana jak najdłużej i jak najczęściej w formie gier i zabaw, a dopiero później wprowadzać ćwiczenia specjalistyczne, bo uważam, że to duży błąd metodyczny. Dlatego nie chciałem ich ukierunkowywać na piłkę nożną, a przez to na różne sposoby spróbowali odmiennych dyscyplin sportu. Chłopcy oprócz incydentu z piłką nożną w szkółce RKP, grali też w siatkówkę w Radlinie, Kamil spróbował też lekkoatletyki w Rydułtowach. Bardzo często chodziliśmy całą rodziną na pływalnię. Próbowałem też zwerbować szczególnie Kamila do gimnastyki, jednak znajomi trenerzy przekonali mnie, że wiek 9-10 lat to za późno na szkolenie mistrza w tej dyscyplinie. Na gimnastykę zwracaliśmy jednak również uwagę ze względu na to, że dość późno kończyłem studia i musiałem zaliczyć gimnastykę. Razem trenowaliśmy, a drążek na którym ćwiczymy „wymyki” do dnia dzisiejszego wisi na naszym słupie.
Kamil Widawski. Na brak sportu nigdy nie mogliśmy narzekać. Razem z tatą też chodziliśmy i chodzimy biegać. Zawsze było coś do roboty i faktycznie spróbowaliśmy wielu dyscyplin.
Czy nie było też z państwa strony chęci, aby synowie zostali np. muzykami?
Barbara Widawska. Owszem. Był pewien epizod, kiedy mieli parę latek, uczyli się gry na keyboardzie. Nie zapisaliśmy ich jednak na tę naukę dlatego, aby zostali muzykami, ale dlatego, że muzyka ogólnie rozwija dzieci. Kamil próbował też z gitarą. Wydaje mi się, że wszyscy próbują różnych rzeczy, a potem przy jakiejś zostają. Pozwólmy im wybrać ukazując różnorodne możliwości
Jak rozpoczęła się przygoda z wushu?
Jakub Widawski. Zaczęło się tak, że w Gaszowicach otwarta została sekcja SDSW Tao i mój kolega rozpoczął tam treningi. Ja też chciałem spróbować i razem z mamą wybraliśmy się na pierwszy trening. Mama namówiła też Kamila, aby spróbował. Pierwszy trening nam się spodobał. Potem następny. Taki minęło kilka miesięcy i już zostaliśmy w klubie do dzisiaj. Na początku nie traktowaliśmy tego jako sportu, jako dyscypliny, w której moglibyśmy zdobywać laury. Początkowo chodziliśmy na treningi, aby się poruszać, wyładować swoją energię. Rodzice też w ogóle nie dopuszczali do siebie myśli, że moglibyśmy startować na zawodach i się bić. Wiedzieli, że sporty walki też bardzo rozwijają, więc nie mieli nic przeciwko naszym treningom w gaszowickiej cegielni.
Kamil Widawski. Namówili mnie to trochę przesadzone słowo. Po prostu mama wyjeżdżała na ten trening, a ja kręciłem się przed domem. W ten sposób spakowała mnie do samochodu i nie miałem wyjścia. Kuba miał chyba 8, a ja 10 lat. To było zaraz po przygodzie z piłką nożną, a w międzyczasie chodziłem na siatkówkę i lekkoatletykę. Choć tata nie chciał narzucać nam żadnego kierunku, kiedy już podjęliśmy jakąś decyzję, dbał o to, aby robić to dobrze. Dlatego, kiedy np. chcieliśmy iść na imprezę, a zrezygnować z treningu, nie było takiej możliwości. Najpierw trening, potem zabawa.
Kiedy definitywnie uznaliście, że ze sportami walki chcecie wiązać przyszłość?
Jakub Widawski. Rok później był turniej pierwszego kroku, będący jednocześnie eliminacjami do Kadry Śląska. Przed tymi zawodami Kamil skręcił kostkę i nie mógł wystartować. Ja zdobyłem tam drugie miejsce i zostałem włączony do drużyny. Później był turniej w Łodzi, na który rodzice nie chcieli mnie puścić samego, ale z Kamilem już tak. W ten sposób Kamil dostał kredyt zaufania od trenera i bez wzięcia udziału w zawodach pierwszego kroku mógł wystartować w Łodzi. Nasz trener Mirosław Barszowski widział, że Kamil daje sobie radę na treningach i postanowił dać mu szansę. Tak więc w sumie seria przypadków zadecydowała o tym, że zaczęliśmy walczyć.
Jakie swoje osiągnięcia uważacie za najważniejsze?
Kamil Widawski. Czasem nie chodzi o rangę zawodów, ale o walkę, jaką się stoczy. Dla mnie dużym sukcesem był sam fakt wyjazdu na Mistrzostwa Świata Wushu w Singapurze. Oprócz tego za sukces uważam walkę, którą odbyłem na małych Mistrzostwach Podkarpacia już jako senior. Była bardzo mała ilość zawodników, więc łączono kategorie. Wtedy wyjeżdżając jako junior, wystartowałem w seniorach i wygrałem bardzo równy bój z zawodnikiem, który w seniorach wiedzie prym w kategorii do 65 kg. Jestem też zadowolony z walki na drugiej Gali Walk Zawodowych „Only 1” w 2010 roku. To była bardzo efektowna walka Jeśli chodzi o ostatnie Mistrzostwa Europy w Estonii to srebrny medal cieszy, ale finałowa walka z Rosjaninem mogła być lepsza.
Jakub Widawski. Dla mnie były to ostatnie zawody w Warszawie, które miały miejsce w ubiegłym miesiącu. To były zawody międzynarodowe, gdzie przyjechała kadra Rosji. W mojej kategorii było 9 zawodników. Udało mi się zwyciężyć pokonując po drodze Polaka i trzech Rosjan. To był dla mnie sprawdzian, aby w dwa dni stoczyć cztery walki. Sukcesem był dla mnie też sam wyjazd na ostatnie Mistrzostwa Europy Wushu, gdzie zdobyłem brąz.
Jakie są wasze najbliższe plany?
Kamil Widawski. Chcielibyśmy w tym roku spróbować swoich sił na innych zawodach niż tylko wushu. Planujemy wystartować na turnieju muay thai, a może też kickboxingu. Do tej pory z różnych przyczyn nie dochodziły do skutku nasze starty w innych formułach walki niż w wushu. Chcemy spróbować innych sztuk walki. Możemy w ten sposób zdobyć doświadczenie. Oczywiście nadal będziemy też startować w turniejach wushu-sanda.
Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów całej rodzinie!
Komentarze
6 komentarzy
bravo udanych już sukcesów i zycze nastepnych
Gratuluję sukcesów i życzę kolejnych!
....wiem że nic ,i artykół to tylko zapełnienie strony ....
Ciekawe co daliście "sportowi" w "waszej " gminie ?
ślicznie się wypowiadacie ;d!
Ciekawa sprawa - z piłki do wushu... hmm